Co by nie powiedzieć o roku 2021, dla wielu z nas był kompletnie inny, niż myśleliśmy, że będzie. Bez względu na to, ile było w nim sukcesów czy porażek, być może sami coraz bardziej łapaliśmy się na dziwnych, kojarzących się z różnymi odcienami społecznego lęku zachowaniach, kiedy jako widzowie uczestniczyliśmy w nielicznych koncertach. Może też coraz bardziej przyłapywaliśmy samych siebie na jeszcze większym przyklejeniu do ekranów i życiu rozgrywającym się „w głowie”.
A może próbowaliśmy żyć, jak dotychczas, uczepieni wzorców sprzed kilku lat; tak, jakby zmieniający się świat wokół miał nas w ogóle nie dotyczyć. Cokolwiek się jednak nie działo, na pewno był to kolejny rok… pełen pytań.
Ile zespołów rozpadło się w tym roku z powodu różnicy podejść do szczepienia i tego, kogo wpuszczać na własne koncerty? Ilu muzyków przezornie zrobiło kursy programistyczne, stolarskie albo operatora koparki, gdzie przydadzą się precyzyjne zdolności manualne? Ile Sylwestrów zostało odwołanych ze względu na zakażenie w zespole albo coraz wiekszy lęk organizatorów przed znów rosnącymi, koronawirusowymi statystykami?
Tego nie wiemy, ale wiemy, że na najbardziej badanym w Europie, brytyjskim rynku muzycznym, pracę straciła lub przebranżowiła się już około jedna trzecia profesjonalistów. Podobne głosy płyną z sektora muzyki na żywo, gdzie ocenia się, że frekwencja w porównaniu przed pandemią spadła na koncertach średnio właśnie o około trzydzieści procent.
Z drugiej strony, szacuje się, że w 2021 roku na świecie przybyło 16 milionów tylko gitarzystów-amatorów. Co by więc o nim nie powiedzieć, rok 2021 to kolejny rok zmiany kulturowej. Zmiany z której branża – jaką dziś znamy – wyjdzie zupełnie inna. To kolejny rok tik-tokizacji treści oraz rosnącej roli dźwięków jako tła i wypełniacza. To także rok, w którym twórcy w sieci jeszcze mocniej skupiali się na dostarczaniu bardziej rozrywki… niż zachwytu. I graniu z mniej lub bardziej przyklejonym uśmiechem, bo w dobie malejącego „attention span” to mowa ciała i warstwa wizualna decydują o zdobyciu i utrzymaniu uwagi odbiorcy.
Rok przedefiniowania pojęć
To także rok rosnącej przepaści między kategoriami „twórca internetowy” i „muzyk zawodowy”. Niektórzy mówią nawet o śmierci artysty. Po raz kolejny, twórcy internetowi liczyli lajki i wyświetlenia i starali się zamieniać je na koncerty, a „muzycy zawodowi” za pomocą ołówka ciągle modyfikowali nie chcące współpracować jak w poprzednich latach kalendarze.
Czy więc w świetle powyższego, zwłaszcza dla nie czujących się tak naturalnie z relacjonowaniem prywatnego życia introwertyków, w najbliższych latach najbardziej sprawdzać się będzie tzw. „strategia sztangi”? Strategia, która zakłada łączenie etatowej pracy z działalnością artystyczną? Widzimy to już na próbach: nowe pokolenie całkiem sensownych artystów przychodzi na nie z laptopami i jest na „pracy zdalnej”. Taka „sztanga” to mało wymagająca praca, o której po 16 można zapomnieć, plus pełna wolność twórcza „po godzinach”, bez konieczności hurtowego produkowania okolicznościowych, przeciętnych wypełniaczy. Zakładając, że wielu wybitnych twórców na przestrzeni dziejów prezentowało dokładnie takie podejście, może to wcale nie zmiana tylko… historia znów zataczająca koło?
Rok wojny secesyjnej w zespołach
2021 to w branży muzycznej także kolejny rok starć nie tylko między kolejnymi odmianami koronawirusa i ludzkimi układami odpornościowymi. To także coraz bardziej wyartykułowany konflikt między „myślącymi samodzielnie” (no, może tylko trochę z „pomocą” internetu i algorytmów social media, które zamykają ich w bańce) i tymi, którzy rzekomo nie czytają ulotek i nieco bardziej ufają przekazowi tradycyjnych, kierowanych polityczną ekonomią mediów. Obie strony okopały się mocno na swoich pozycjach, a oficjalnie statystyki mówią, że niestety większe „straty osobowe” poniosła ta pierwsza. Nie powiedziała jednak ostatniego słowa, bo niektórzy jej przedstawiciele mówią, że jak tylko „wszystko wyjdzie na jaw”, będą „rozliczać” wszystkich odpowiedzialnych – w tym pracowników i tak uszczuplonej ochrony zdrowia. W tle oczywiście zmiany klimatyczne, które w naszym regionie na razie nie są na tyle dotkliwe, żeby ktoś się nimi specjalnie przejmował – na razie mamy w ciągu ostatnich dziesięciu lat o połowę mniej okazji do lepienia bałwana, bo i dni z pokrywą śnieżną dwa razy mniej niż w modnych latach 90. Więc następny rok spędzimy nadal na naturalnym dla homo sapiens „dwumyśleniu”: trochę polatamy tanimi liniami, zajadając się jednocześnie wegańskimi, „ratującymi świat” specjałami. Pomyślimy trochę „niezależnie”, budując paradygmaty z podsuwanej przez internety układanki poglądów, sączonych przez przekonujące „gadające głowy”.
Smutne fakty są jednak takie: fizycznie i symbolicznie straciliśmy znajomych, a może i przyjaciół i bliskich, którzy podjęli takie, a nie inne decyzje. Decyzje być może bazujące na danych, nad których pozyskaniem nie mieli takiej kontroli, jak im się wydawało.
Rok słów roku, które nie trafiły do rankingów
Ten, który podobno stoi za wszystkim, czyli Bill Gates mówi, że za trzy lata wszystkie spotkania będa odbywać się w wirtualnej rzeczywistości. Meta, w punkowym slangu lat 90. oznaczająca knajpę o podłej reputacji lub domową miejscówkę, służącą spożywaniu wątpliwej jakości alkoholu, a w innych dialektach – odmianę pewnego narkotyku – ma zdominować nasze życie w sposób, który dziś wydaje się ciągle aburdalny. Niemniej, to tzw. Web 3.0 i Metaverse będą kształtować nowy model międzyludzkich więzi i nie obejdzie się na pewno bez angażowania w to muzyki i artystów.
Juz teraz mamy koncept PIXELYNX, stworzony przez muzyków Joela Zimmermana (czyli deadmau5), Richiego Hawtin oraz kilku weteranów świata gier. Jak podaje komunikat prasowy tego wielkiego przedsięwzięcia (które już uzbierało na rozwój 4,5 miliona dolarów), firma jest skupiona na wykreowaniu “nowego, wirtualnego ekosystemu, który ułatwi artystom start ich własnych, opartych na interaktywnym środowisku projektów” i monetyzowanie ich obecności na platformie poprzez “NFT, interaktywne doświadczenia i wirtualne występy”.
Rok poszukiwania alternatyw
Czy istnieje więc „życie pozastreamingowe”? Ostatnie lata to czas intensywnych poszukiwań przeciwwagi dla mało sprawiedliwych dla twórców platform streamujących muzykę. W czasach, kiedy 90% streamów pochodzi od jednego procenta artystów, a jak się prognozuje, do 2025 roku na jednej tylko popularnej platformie będzie ich konkurować 50 milionów, kolektorzy drżą. Dlaczego? Bo każdy nowy, rzekomo lepszy system miałby być oparty na jeszcze większej eliminacji pośredników.
No właśnie. Rok 2021 to także rok modnych słów: blockchain, NFT i tokenizacja na krótko przeraziły organizacje zbiorowego zarządzania i zelektryzowały innowatorów. A w środku tego wszystkiego usiedli artyści, mocno skonfundowani, o co biega, z czym to się je i czy narcystyczni ewangeliści tokenów, widzący w nich przede wszystkim szansę na zarobek dla siebie, nie obiecują sztuce zbyt wiele?
Kiedy grupa wpływowych ludzi umówi się, że coś, co nie istnieje ma wartość, to wartość tej umowy staje się rzeczywista. Czy tokenizacja to następny level crowdfundingu czy bańka, za jaką niektórzy uważają cały rynek kryptowalut?
Tokenizacji wróży się różnie, ale nie można jej odmówić następującego – tylko w tym roku w temat zaangażowały się gwiazdy od Rolling Stones po Linking Park, to na tym rynku odbyły się błyskawiczne transakcje na setki tysięcy dolarów, a choćby szwedzki artysta Danny Saucedo w 48 godzin zebrał odpowiednik sowitej wytwórnianej zaliczki na nagranie płyty.
System w którym artysta zarabia uczciwie, ale fan też dostaje swoja działkę wydaje się rewolucyjnym rozwiązaniem, ale ma i wadę – najbardziej wspiera tych, którzy potrafią mocno zawalczyć o uwagę odbiorców. Jak w tej anegdocie o artyście, który wydaje już trzecią edycję bestsellerowej książki o tym, jak odnieść sukces w biznesie muzycznym, ale najwyraźniej zanim sam go odniesie, drukarnia wypuści jeszcze kilka dobrych wydań.
Rok eksploracji nowych opcji
Gdzie w dobie ciągle odwołanych koncertów przenosi się wartość w biznesie muzycznym? Głośne w tym roku sprzedaże katalogów publishingowych, dokonane przez gwiazdy na rzecz prywatnych inwestorów i streaming to kierunki oczywiste, ale w ostatnim czasie, ludzie z dużymi pieniędzmi zauważyli także potencjalny zysk w narzędziach i platformach dla twórców. I zaczęli w nie inwestować.
Chodzi nie tylko o inwestycje w firmy produkujące wtyczki, ale i platformy, skupiające miliony muzyków. Nasze czasy to rosnąca dzięki internetowi grupa amatorów, dla których „tradycyjny” biznes muzyczny nie przewiduje miejsca, a którzy potrzebują narzędzi, by tworzyć i publikować swoją muzykę. Na marginesie tego rodzi się pytanie. Czy rolą – i sposobem na zarobek – profesjonalnych muzyków będzie w przyszłości jeszcze bardziej endorsement, pozwalający markom (które w swoim marketingu sprzedają często twórcom opowieść o internetowej sławie) sprzedawać więcej tym, którzy „tworzą po godzinach”? A może endorserzy staną się (lub już są) muzycznymi (sic!) influencerami?
Rok hegemonii winyla… ale nie u mnie i u Ciebie?
Kto próbował sam wytłoczyć w tym roku winyl wie, że żyjemy w czasach, w których najbardziej pożądanym merchem nie jest już koszulka zespołu, breloczek, „blacha” czy inne akcesoria, ale… płyta winylowa. Według ostatniego raportu Spotify, zatytułowanego „Fan Study”, winyl stał się najbardziej pożądanym przez fanów „gadżetem” we wszystkich gatunkach z wyjątkiem rocka i metalu. Ale nawet tam, fani sięgają po czarny krążek jako drugi w kolejności!
Statystyki jednak potrafią być złudne. W 2021 roku, sprzedaż fizycznych nośników urosła prawdopodobnie, jak się prognozuje, nawet o jedną trzecią. Spora część z tego to przeżywający prawdziwy renesans winyl (który w tym samym czasie podwoił swoją sprzedaż). Jednak chwilowo – rosnąć zbytnio już nie będzie. Powodem tego jest kryzys logistyczny w branży winylowej, związany z małymi zasobami surowców, takich jak PVC i lakier oraz niewystarczającą liczbą od dawna nie modernizowanych fabryk (w niektórych w nich, używany do tłoczenia sprzęt pochodzi jeszcze z lat 60.!).
O tym, jak dobrze potrafi sprzedawać się czarny krążek, świadczą jednak wyniki najlepszych – Taylor Swift sprzedała 108 000 sztuk albumu Fearless już… w tydzień od premiery. I to tylko w USA.
Mój osobisty rok
Ja w doskonałym w działaniach PR-owych i eksploracji opcji nieliniowych USA nie żyję, więc u mnie było znacznie mniej spektakularnie.
• nie odniosłem wielkich sukcesów, ale z satysfakcją kierowałem swoje aktywności zawodowe ku graniu i pisaniu – dwóm rzeczom, które najbardziej mnie ożywiają i na których chciałbym docelowo poprzestać zarobkowo;
• odświeżyłem swoje umiejętności grania w sekcji rytmicznej, towarzysząc ciekawym artystom i dość sporo sprawdzałem, ile muzyki da się wycisnąć z basu w solowym graniu. Napisałem też bardzo dobrze przyjętą, ale niszowo wydaną książkę, co stało się dla mnie ważną lekcją (odmawianie wydawnictwom nie zawsze jest dobrą decyzją).
• był to zdecydowanie rok pod znakiem reperacji zdrowia, które nieco szwankowało po złapanym w 2020 roku Covidzie;
• spełniałem się kolejny rok jako ojciec i mąż, co ofiarowało mi wiele dobrych chwil, które trudno opisać za pomocą słów, które nie rymują się w subtelny sposób;
• był to rok w którym było zdecydowanie za mało natury, ale za to sporo kierowania się ku duchowości i relacjom – co pozwoliło przejść go suchutką nogą, jeśli chodzi o poczucie celu, sensu i osadzenia w świecie.
A jaki był u Ciebie?