Na początku, patrząc na medialną psychozę byłem sceptyczny. Teraz już wiem, że nie tylko ekonomia przez długi czas nie będzie wyglądać tak, jak się do tego przyzwyczailiśmy. Wiem też, że skutki epidemiologiczne i społeczne tego, co dzieje się wokół, mogą się mieć nijak do tych, które ochoczo przywołują internetowi „porównywacze” do niegdysiejszych świńskiej, ptasiej i „sarsowej” grypy.

Ale na tym się nie znam. Dziś, interesuje mnie branża.

Pracuję trochę z „biznesem”. Mam kilku znajomych lekarzy, paru naukowców, trochę dziennikarzy. Śledzę media, znam kilka „tajemnic poliszynela”, dotarło do mnie kilkadziesiąt „historii z pierwszej ręki” i kilkadziesiąt plotek. Tak jak i do Was.

Najpierw traciły rentowność małe firmy, potem nadszedł czas na straty dużych graczy i giełdy. U nas, zaczęło się trzy-cztery tygodnie temu, kiedy w branży targowej odwołano kluczowe imprezy w całej Europie. W tym samym czasie – i po drodze – były branże turystyczna, logistyczna, eventowa, hotelarska, gastronomiczna i sportowa. Potem, gdzieniegdzie na granicach wypłynęły z tirów cytrusy. W ostatnich dniach przestały nawet sprzedawać się mieszkania, bo kto będzie brał kredyt, kiedy nie ma pewności, że stopy procentowe nie wystrzelą w następnych miesiącach w kosmos.

Dziś, korporacje wysłały swoich pracowników do domu.

Przedsiębiorcy, stowarzyszenia, związki, izby handlowe i inne organizacje, notując straty w niektórych branżach sięgające, a w niektórych dopiero zaczynające się od 500 milionów złotych, zwróciły się do rządu, prezydenta, a nawet Komisji Europejskiej  z prośbą o rekompensaty, ulgi, zawieszenie składek, odroczenie VATu czy rozłożenie świadczeń na raty. 

Jednak za każdą utratą płynności, rentowności, przychodu stoi człowiek, który ma dać pracę pracownikom albo utrzymać rodzinę.

A co zrobią artyści, zwłaszcza ci, którzy za koncerty – dla wielu główne źródło przychodu – rozliczali się niejednokrotnie „pod stołem”? Co zrobią MUZYCZNI przedsiębiorcy albo podwykonawcy, którzy już zatrudnili pracowników, kupili materiały, postawili scenografie i sceny? 

Niektórzy z nich, usłyszą od prawnika – tak, jak parę tygodni temu usłyszeli to ich „więksi” koledzy – „siła wyższa”.

Pomimo, że fala – co oczywiste – nadciągała też nieubłaganie, aby „przykryć” branżę muzyczną, znajomi artyści obudzili się dopiero, kiedy zaczęto odwoływać ich koncerty, wydarzenia, imprezy.  Nie można jednak powiedzieć, że było za późno – bo stanęliśmy w obliczu Czarnego Łabędzia* grubo większego, niż malutka branża muzyczna. A na Czarnego Łabędzia nie można się przygotować – można go co najwyżej analizować „post factum”, kiedy kurz opadnie i wszyscy poznają długofalowe skutki.

Do tej pory, sideman, który miał kruchy sezon jechał zbierać truskawki, szedł uczyć albo stawał za barem. Patrząc po tym, co dzieje się w „wyprzedzających” nas o kilka tygodni krajach, szkoły będą czasowo zamknięte, a w barach nie będzie klientów. Ci, którzy pracują w budżetówce, przetrwają. Ci, którzy stawiają na twórczość autorską, będą mieli tantiemy. 

W tych, którzy wybrali pełną, sceniczną wolność – uderzą puste kalendarze.

W czasach kryzysu, wbrew (domniemanym) słowom Churchilla, nie myśli się strategicznie o kulturze. W czasach kryzysu, kultura kwitnie oddolnie.

Być może to nie będzie rok koncertowy, „jobowy” i festiwalowy. Być może, to nie będzie rok sprzyjający podróżom. Nie wszyscy zrobią „house gigi” z opcją donacji. Niektórzy „upadną”, niektórzy się przebranżowią. Niektórzy wyciszą się i przetrwają.

Może to będzie twórczy rok. Może to będzie rok cyfrowych innowacji. Może to będzie rok, w którego drugiej połowie, wygłodniali wyjścia z domu ludzie rzucą się na koncerty jak nigdy przedtem. 

Ale niech nie będzie to rok przykładania ręki do tego, co dzieje się wokół.

Odpowiedzialność spoczywa także na branży

W ostatnich dniach imponują nam kolejne wielkie nazwiska, które odwołują wielkie trasy koncertowe. Śledzimy też indywidualne kłopoty poszczególnych muzyków, którzy nie zagrają coraz to kolejnych koncertów. Ja chciałbym zwrócić jednak Waszą uwagę na inną, istotną rzecz.

Według Reutera, aż 49 z 55 przypadków zarażenia koronawirusem w japońskiej Osace zostało powiązanych z małymi „koncertowniami”, znanymi jako „live houses”. Większość z przypadków kojarzonych jest z trzema koncertami, które odbyły się w połowie lutego, w każdym z których brało udział około setki ludzi.

Kolejne 19 zarażeń, które wystąpiły w innych częściach kraju powiązano również ze wspomnianymi wydarzeniami**. Jaki z tego wniosek?

Nawet małe koncerty mogą być zagrożeniem. A w interesie nas wszystkich jest jak najszybsze wygaszenie tego, co dzieje się wokół. A nie przykładanie do tego ręki. 

Dlatego w dylemacie „odpowiedzialność czy strata” ja w najbliższych tygodniach zostaję w domu. Bo dla mnie, to nie jest już kwestia psychozy czy paniki.

To kwestia właśnie odpowiedzialności.

Zbiorowej.

 

#stayathome #zostanwdomu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.