deductio: Wszyscy ludzie są śmiertelni, Kajus jest człowiekiem, więc Kajus jest także śmiertelny.

 

Wyobraź sobie, że masz wygodną pracę, w której całkiem nieźle zarabiasz. Zajmuje Ci ona większą część Twojego życia. Trudno już nawet powiedzieć czy ją lubisz, może nawet dawno przestała Cię angażować i sprawiać jakąkolwiek przyjemność. Z tą pracą wiążą się Twoje kontakty towarzyskie – spędzasz wolny czas na grach i zabawie, czując że może to i powierzchowne, ale życie zdaje się mijać całkiem przyjemnie.

Stać Cię na zakup mieszkania, więc ostatnie miesiące poświęcasz na drobiazgowe urządzanie salonu. Wybór obicia foteli, materiały na zasłony, styl mebli i kolor ścian zdają się być niezwykle ważnymi i angażującymi sprawami, które pochłaniają cały pozapracowy czas.

 

Nagle przychodzi ona – choroba. Przyjaciele z pracy, widząc jak marniejesz odwracają się, odwiedziny są coraz rzadsze, bo gasnący w oczach człowiek jest dla nich niewygodnym przypomnieniem, czym jest łączący nas wspólny mianownik. W końcu uświadamiasz sobie, że zbliża się koniec. Zaczynasz kwestionować czy tak naprawdę dobrze wykorzystałeś swój czas. Nie ma już jednak czasu na naprawę. Nie zdążysz już zrobić tego, co nagle w pełnym świetle stanęło przed Tobą jako naprawdę ważne.

 

Powyższe to wcale nie medialna historia pewnego pracownika korporacji, który tak naprawdę jedyne czego chciał, to grać muzykę, ale przeszkodziła mu w tym choroba. To skrót wydanej po raz pierwszy w 1886 roku psychologicznej noweli Lwa Tołstoja, zatytułowanej „Śmierć Iwana Iljicza”.

Wzięty urzędnik w kwiecie wieku, u progu wygodnej stabilizacji i w szczycie zawodowych osiągnięć dowiaduje się, że wkrótce umrze. Doświadczenie osamotnienia i uświadomienie sobie powierzchowności zawodowych układów i płytkości relacji, w których żył, prowadzi go do kwestionowania życiowych wyborów. Na naprawę okazuje się jednak za późno.

 

Zbyt wielu urodzonych artystów których znam, zdaje się spędzać całe życie w takim wygodnym niespełnieniu.

 

Przyzwoita i bezpieczna pensja w niekoniecznie lubianej, etatowej, często korporacyjnej pracy nie tylko przyjemnie grzeje, pozwalając na „dłubanie po godzinach”, ale i sprawia – że im dalej w latach – tym mniej kuszące wydaje się dokonanie transformacji w kierunku tego, co wydaje się naprawdę ważne. Obudzeni w środku nocy i zapytani, co naprawdę chcą robić odpowiedzą bez wahania, że muzykę. Historia internetowych wyszukiwań pokaże rzekę nowych instrumentów (które często stają się protezą dokonanych postępów), dziesiątki przeczytanych wywiadów z artystami i artykułów „jak osiągnąć sukces w branży”.

Mimo to, od lat uprawiają muzykę na zasadzie „zanurzania czubka palca w wodzie”, pomimo, że woda wyraźnie woła, żeby wejść przynajmniej po pas.

 

Miło zagrzewające do zakupów trzy, cztery, pięć, a może i siedem tysięcy na koncie co miesiąc jest o wiele bardziej realne niż półtora tysiąca na początek przez dwa lata, gdy wreszcie dojdzie do zawodowej transformacji. Co powie rodzina? Czy partner wesprze moją decyzję? Czy jeśli spróbuję, nie stracę tego, co już udało mi się zbudować?

 

Wiem coś o tym, byłem tam przez wiele lat.

 

Starożytni stoicy, uprawiający jedną z najbardziej przydatnych życiowo filozofii w historii ludzkości (współcześnie powszechnie pojmowaną zbyt stereotypowo i zbyt często utożsamianą z życiową obojętnością) jako jedno z ćwiczeń stosowali tzw. preparatio mortis. Powtarzane co jakiś czas pytanie: „A co, jeśli miałbym teraz umrzeć” było nie tylko jednym z ćwiczeń praktycznie przygotowujących do stawienia czoła śmierci, ale i jedną z najlepszych praktyk, które przygotowują do dobrego, świadomego życia.

 

Zapomnij o nauczanych w korpo GTD i Matrycy Eisenhowera. Wyobrażenie sobie, co stałoby się dla Ciebie naprawdę ważne, gdyby lekarz rzucił słowa „zostało Ci pół roku” jest najlepszym narzędziem ustalania hierachii ważności życiowych celów.

 

Sugestię zadawania sobie od czasu do czasu tego pytania dedykuję szczególnie tym, którzy od pół roku urządzają salon za korporacyjne pieniądze, kiedy tak naprawdę od lat wiedzą, że najchętniej urządziliby się na scenie.

 

Graj. Jest później, niż Ci się wydaje.

3 Replies to “Graj. Jest później, niż Ci się wydaje

  1. Znam jednego (JEDNEGO!) muzyka, który dokładnie tak zrobił jak sugerujesz, Wojtku!
    Jest szczęśliwy już kilkadziesiąt lat, ale jego żona dobrze zarabia w korpo… 😛

    • Jeżeli ta dysproporcja jest dla nich OK, to jest chyba dobrze, prawda? Zatem powinno takich przykładów być więcej! Jeżeli nie ma się przedwczesnych i zbyt optymistycznie założonych zobowiązań finansowych (typu duży kredyt na mieszkanie odpowiadające „statusowi społecznemu”), eksperymentować zawsze można. Problem w tym, że sporo artystów z pokolenia „muzyka po godzinach” nawet nie spróbowało. Żyć całe życie w poczuciu, że „moje życie powinno być gdzie indziej”, kiedy nie sprawdziło się nawet, czy to marzenie nam pasuje, to niezły impas, nieprawdaż?

  2. Dzięki za ten wpis. Ciekaw jestem jaka jest Twoja historia metamorfozy w wersjach rewolucyjnej i ewolucyjnej. Wolałbym posłuchać jej przy piwku, bo na wpis czy komentarz może to być długa historia. Jak wolisz?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.