kariera
1. «zdobywanie coraz wyższej pozycji w jakimś zawodzie lub w jakiejś dziedzinie; też: sukces odniesiony w tym zawodzie lub w tej dziedzinie»
2. «przebieg czyjejś pracy zawodowej w ciągu całego życia»
hype
(1.1) slang. «moda na coś, szum wokół czegoś; zainteresowa-nie czymś w danym okresie czasu»
hajp
(1.2) «szum w internecie trwały jak zdjęcie „daily ass” z Instagrama»
Jeśli jesteś znaną szafiarką, to za lajka dostaniesz na przykład złoty dwadzieścia dwa brutto. Jeśli znanym jutuberem, każde tysiąc subskrypcji to działka do kolejnego rachunku za prąd. Jeżeli znajdujesz się w TOP 10 znanych gejmerów, to za weekend promowania oranżady na Poznań Arena dostaniesz półroczną pensję łódzkiej tkaczki.
A jeśli jesteś artystą lub zespołem, który robi karierę na poziomie MŚMW (małej-średniej-modnej-wytwórni), to istnieje duże prawdopodobieństwo, że Twój lajk jest wart 0,01 zł netto, a każda deklaracja o przyjściu na koncert jakieś 0,14 fizycznego fana. Czy to źle? Absolutnie nie. To tylko znak czasów, w których w branży muzycznej cyfrowy hajp zabił hype. A hajpu nie należy mylić z karierą.
„Stara” branża muzyczna miała jasno określoną kolejność dziobania. Nie wypełniałeś klubu, (prawie) nikt w wytwórni nie szedł z Tobą do łóżka. Potem byli kolejni „gatekeeperzy” i dość długa droga do płyty, ale często już z zalążkiem publiczności. Teraz jako artysta (często z pomocą łebskich znajomych) od razu, swobodnie uderzasz z góry PRowej drabiny – robisz teledysk, kilka(naście) blogowych wywiadów, wysiepane sesje zdjęciowe w ciuchach od znajomego projektanta (albo przynajmniej koleżanki, która szyje coś hand-made), siadasz na kanapach w paru śniadaniówkach, wydajesz płytę na kontrakcie tłoczenie-dystrybucja w sektorze MŚMW. Składasz zespół (jeśli jeszcze nie masz).
Pozorna kariera zaczyna się kręcić:
- Wszystkie znane showcase’y – check!
- Małe sceny na modnych festiwalach do portfolio – check!
- Pierwsze 7500 lubisiów – check!
- 1200 kopii sprzedaży debiutu – check!
- 200-, 400- a może nawet 800 000 wyświetleń klipu na Youtube – check!
…
- Rok czekania na zestawienia z wytwórni – check!
- Telefony od znajomych podwykonawców, którym jeszcze nie miałeś jak zapłacić – check!
- Koncerty, na których na bilety po 25 zł przychodzi 100 osób – check! (nieźle!)
- Oh wait! – wynajęcie klubu 500 zł od koncertu, nagłośnienie i światło 1000 zł. Wytwórnia bierze 40-60 – check!
- Rok lub dwa emocjonalnej euforii, który kończy się na srogim minusie (oby tylko finansowym) – check!
I po tych dwóch latach jesteś jak tyłek z Instagrama, do których podobno jest specjalna emulsja, żeby lepiej wyglądały na zdjęciach. Masz dużo serduszek, ale co by było, gdyby wyłączyli Instagrama?
[fblike]
Złapani w klatkę z serduszek
Social media dały możliwość robienia „pozornej kariery” jak nic innego wcześniej. Pozornej, bo nie popartej działaniami w realu, które pozwalają z muzyki się utrzymać: starymi dobrymi „korporacyjnymi sztukami”, produkcją, pisaniem dla innych, reklamami, dżinglami, a przede wszystkim koncertowaniem dla realnej publiczności. Kariery pozornej, bo brutalnie weryfikowanej frekwencją na koncertach. Praca w social media wre i dla wielu zespołów zaburza odbiór rzeczywistości. Czy przeklejanie linków, wysyłanie łańcuszków do głosowań, śledzenie lajków i cieszenie się liczbą wyświetleń to jest w jakikolwiek sposób licząca się praca?
Ile wart jest lajk?
Część branży reklamowej nie chce się do tego przyznać, ale w wielu przypadkach setki tysięcy lubisiów i tysiące interakcji z parówkami w żadnym istotnym stopniu nie przekładają się na wzrosty dla marki. Gdyby przyznali się do tego, że to głównie wzrosty cyfrowych, pośrednich statystyk, iluż social media ninjas straciłoby pracę! Dodajmy do tego fakt, że w Polsce mało który z modnych w mediach kryzysów i bojkotów w social media przełożył się realnie na spadek sprzedaży.
Na co w wielu przypadkach przekładają się zatem (na o wiele niższym poziomie) lubisie, odsłony, lajki i komcie małych-i-średnich zespołów? Na co przekłada się zdobyty, dumnie prezentowany na wallach „internetowy ekwiwalent mediowy”? Często, niestety, w żadnym przypadku na możliwość ekonomicznego podtrzymania życia z muzyki.
Czy generowanie „hajpu” w takich ilościach nie zdewaluowało hype’u?
Kto za to odpowiada? Dziennikarze zbyt licznych mediów, generujący szybko dewaluujący się kontent, tysięczne wywiady i wierszówki (do których trudno mieć pretensje w dobie informacji o krótkiej przydatności do spożycia)? Małe wytwórnie, które trudno winić, bo ich model biznesowy jest naprawdę bardzo ciasny, a wręcz filantroperski? Artyści, którzy w ślepej pogoni za cyfrowym hajpem uderzają na „duży” rynek za wcześnie, bez jakiejkolwiek bazy lojalnych i zaangażowanych fanów? A może przepływ dóbr w branży, która dewaluuje wartość netto lajka, albo nie może skutecznie udowodnić, że lajk muzycznego fana cokolwiek znaczy dla reklamodawców?
Kto wie, może niezależni muzycy oraz branża małych i średnich wytwórni także wytworzyli system promocji, który zamiast na sprzedaż artystów, przekłada się głównie na generowanie cyfrowych statystyk?
Bez względu na powyższe, coś takiego jak pozorna kariera na pewno istnieje i jest udziałem wielu zespołów, o których „mówią na blogach i portalach”. I daje krótkotrwałą poprawę samopoczucia. Jak cały wirtualny świat. Ale co dalej?
A może po prostu, parafrazując Scotta Herona, „o prawdziwych koncertach nie piszą w social media”?