Trudno chyba znaleźć branżę, w której poczucie sukcesu jest tak bardzo powiązane z publiczną i powszechną akceptacją tego, co się robi, jak branża artystyczna.

Jeśli jesteś na przykład księgarzem, który od 30 lat prowadzi małą księgarnię, ma swoich klientów i stabilnie utrzymuje się na rynku – to może być to postrzegane jako sukces. Jeśli jesteś na przykład dobrym stomatologiem, który pracuje w jednej z lokalnych, prestiżowych klinik – wielu może powiedzieć, że Ci się udało.

Ale jeśli kolega z pracy Twojej mamy nie zna nazwy Twojego zespołu, nie pokazali Cię w telewizji albo nie wypełniłeś dużej sali koncertowej – nawet nie myśl, że coś znaczysz!

 

Współczesna kultura mówi – konsumuj więcej, osiągaj więcej, bądź wiecznie głodny. Albo jesteś na świeczniku, albo Cię nie ma.

Pytanie, które trzeba sobie zadać brzmi – ile to jest dla mnie: „wystarczy”?

Ilu fanów albo recenzji musiałbym mieć, żeby czuć się wystarczająco podziwianym? Ile musiałbym zarobić, żeby móc skupić się na rzeczach, które przynoszą satysfakcję, ale niekoniecznie dochód? Czy realizując wizję sukcesu mam codzienne poczucie, że to moja wizja? 

A może kogoś zupełnie innego?

 

  • wpis zainspirowany książką „How to Make It in the New Music Business” Ari Herstanda (recenzja wkrótce).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.