Wyobraźmy sobie, że jest kraj, w którym istnieje pewien system edukacji muzycznej. Mamy w nim szkoły państwowe, akademie, wydziały muzyki rozrywkowej, prywatne placówki i szereg warsztatów oraz letnich szkół. No i jest taka sytuacja w której uczniowie, którzy zdobywają same piątki i szóstki – czyli wzorowo spełniają wymagania systemu – po wyjściu na rynek są przez ten rynek zjadani, przetrawiani i wypluwani.

Powiedzmy sobie jasno: to zła wiadomość dla tego, co dzieje się w szkolnych murach, a nie dla rzeczywistości za oknem. Za oceanem mają na to nawet słodko-gorzki dowcip:

„Jak w dorosłym życiu nazywa się kolega ze szkoły, który miał same tróje i siedział w oślej ławce?

-Szef.”

Wąż i szkoła

Wynika to po części z tego, że system edukacji trochę zjadł własny ogon. Jedyna słuszna teoria – czyli dobrze opisana praktyka – stała się na przestrzeni lat suchą, wielokrotnie przemielaną akademicką wiedzą. Coś, co miało przygotowywać do praktycznego radzenia sobie w życiu i na rynku, zaczęło przygotowywać do radzenia sobie w wyidealizowanym życiu i na teoretycznym rynku.

To nakłada na każdego, kto bierze się za uczenie kolejnych pokoleń muzyków potężną odpowiedzialność. Odpowiedzialność nie tylko za przekazanie wiedzy i umiejętności dotyczących teorii muzyki i gry na instrumencie (to generalnie robi się na niezłym poziomie) ale również postaw, pozwalających na radzenie sobie w zmieniającym się świecie. Oraz współodpowiedzialność za ogólnie rozumiany sukces ucznia (nie tylko wygrane konkursy, ale też stan konta pozwalający zapłacić rachunki!) albo jego rozczarowanie i mało satysfakcjonujące życie w przyszłości.

Mam mniej grań, to może pouczę?

I to jest niebezpieczna sprawa. Bo obserwuję, że w branży muzycznej uczenie innych to w pewnym momencie wygodna i naturalna ścieżka kariery.

Czasem jest to krok, któremu towarzyszy pełne, metodyczne przygotowanie i pedagogiczny talent, a czasem kurs pedagogiczny zrobiony po znajomości i „za flaszkę”. Czasem jest to naturalny ruch, kiedy nie ma się fizycznych sił na bogate, sceniczne życie a czasem wygodna, finansowa ucieczka, kiedy kalendarz koncertowy staje się pusty. Czasem to pasja, a czasem konieczność. I teraz ważne pytanie: z jakim zbiorem postaw i obrazem rynku muzycznego wychodzi w świat uczeń, którego ukształtowali nauczyciele, prezentujący drugą opcję?

Bo to tutaj leży potężna odpowiedzialność każdego, kto decyduje się uczyć innych. Odpowiedzialność nie tylko za „zrealizowanie podstawy programowej szkoły” (wygodna tarcza, prawda?), ale i współodpowiedzialność za wygrane lub pełne rozczarowań życie podopiecznego.

Więc uczmy, ale róbmy to nie tylko z korzyścią dla siebie, ale i pełną, świadomą odpowiedzialnością.

P.S. Na zakończenie kilka pytań dla każdego, kto decyduje się uczyć innych:

Czy mam prawdziwe przygotowanie, pozwalające przekazywać wiedzę dzieciom/dorosłym? (Tak, dorośli uczą się inaczej!)

Czy moja wiedza przystaje do tego, jak branża wygląda dzisiaj?

Czy stale aktualizuję tę wiedzę?

Jeżeli zadziałało dla mnie, to czy zadziała również dla Ciebie?

Czy postawy, które przekazuję uczniowi są szkodliwe czy z korzyścią dla niego? („Pij, a granie samo przyjdzie”, „Wystarczy pić wódkę z odpowiednimi ludźmi”)

Czy jeżeli przekazuję postawy, które ułatwiały sukces 30 lat temu to czy ułatwiają go również dzisiaj?

I pytania dla ucznia wybierającego szkołę lub nauczyciela:

Czy mój nauczyciel w ciągu ostatnich kilkunastu lat wyjrzał poza katedrę i salkę ćwiczeniową?

Czy mój nauczyciel jest dobrym pedagogiem czy tylko dobrym muzykiem? (Jedno nie równa się drugiemu!)

Czy w szkole jest odpowiednia proporcja „akademików” i praktyków? (ludzi z pełnym kalendarzem koncertowym?)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.