Ludwig van Beethoven wstawał o świcie i nie tracił czasu. Dzień w dzień, precyzyjnie, jedno po drugim, odmierzał dokładnie 60 ziaren i parzył dzbanek kawy. Natychmiast po tym siadał do pracy, komponując aż do popołudniowego posiłku. Potem długi spacer i znów godzina pracy. Potem gazeta, wizyta w pubie lub teatrze i łóżko – nigdy później niż o 22. I tak przez lata.
Mozart dbał o to, aby nie opuścić żadnej dobrej imprezy. Obiadki, herbatki i lunche były stałą częścią jego dnia. Mimo tego, w swoim najbardziej produktywnym okresie, zaraz po wstaniu z łóżka komponował dokładnie 2 godziny. Po południu, jeśli nie grał koncertu, pracował 4. Dbał również o to, aby komponowanie było ostatnią rzeczą przed snem. Siadał do pracy około 23 i kładł się spać dwie godziny później. Na nogach był znowu około szóstej. Biorąc pod uwagę, że komponować zaczął w młodym wieku, ta imponująca produktywność zaowocowała około sześciuset dziełami.
Wszyscy jesteśmy freelancerami
Nie ma chyba zajęcia bardziej odpowiadającego definicji freelancera niż zawód muzyka. Bycie skutecznym i produktywnym, kiedy jest się panem własnego czasu wymaga ogromnej samodyscypliny i naprawdę sporej samoświadomości. Jest to szczególnie trudne w czasach, w których kontrolę przejmuje nad nami permanentna, internetowa smycz. Satysfakcja z czerwonej chmurki powiadomień, sztucznie stworzona potrzeba bycia „poinformowanym”, seriale i presja kilkunastokrotnego sprawdzania skrzynki pocztowej skutecznie zrujnowały niejeden przeznaczony na ćwiczenie dzień. Jak wyrwać się z tego zaklętego kręgu? Można odłączyć się od sieci. Można też poszukać inspiracji u największych muzyków i kompozytorów.
No tak! – powiesz. Ale to byli geniusze! Przeceniane słowo geniusz (najczęściej używane jako usprawiedliwienie) w dużej mierze jest synonimem siły woli, dyscypliny i powtarzalności. Ich, oprócz wybitnych osiągnięć, łączy co innego. Organizować dzień i wracać do już zaczętej pracy pomagało im odwołanie się do jednej, stałej czynności – czyli rytuału. Rytuał daje spokój, poczucie osadzenia, pozwala odzyskać stracone skupienie i zaczynać od nowa zostawioną wcześniej pracę. Stanowi takie sprytne „klik” w planie dnia, które zwalnia od zastanawiania się i pozwala szybko wrócić na właściwe tory.
Jak więc wprowadzić to „kliknięcie” do swojego życia?
Zaparz kawę
Dajcie mi szybko filiżankę kawy, albo zamienię się w kozła! – ryczał Johann Sebastian Bach i napisał na cześć tego napoju kantatę. Jeżeli istnieje czynność, której samej w sobie najbliżej do rytuału, to jest z nią pewnością parzenie porannej kawy. Oprócz przykładów obsesji Bacha i wspomnianego Beethoveena napój ten w muzycznym świecie zrobił oszałamiającą karierę, aż do współczesności. Znany, jazzowy basista Gary Willis na swojej stronie poleca nawet włoskie ekspresy droższe niż mistrzowskie basówki. Ostatni szał na alternatywne metody parzenia i lokalne palarnie to doskonała wiadomość dla każdego, kto lubi zaczynać dzień ćwiczenia od „nura” nosem w dymek z filiżanki.
Idź na spacer
Wyjście na spacer wyzwala endorfiny, daje poczucie celu i jeżeli zamienić je w odpowiednio długi marsz – może być rodzajem wyzwalającej kreatywność medytacji. Nie obciąża też kolan, jak niekiedy bieganie. Długi, dziesięciokilometrowy spacer był niemal codzienną rutyną słynnego kompozytora, Erika Satie. Spacerował wolno, drobnymi krokami, zawsze z parasolką pod ramieniem. Biografowie twierdzą, że specyficzny, pełen repetycji rytm wypracowany przez kompozytora mógł być owocem niekończących się, codziennych spacerów w monotonnym, ciągle tym samym krajobrazie.
Wielkim spacerowiczem był też Czajkowski – do tego stopnia, że doprowadził ten rytuał do obsesji. Spacerował dokładnie dwie godziny dziennie i jeżeli wrócił z marszu choćby kilka minut wcześniej, wiązało się to z przeświadczeniem, że spadnie na niego wielkie nieszczęście. Codzienny spacer ze słuchawkami na uszach i ulubionymi psami u boku jest też rutyną Stinga w jego posiadłości Lake House.
Ruszaj się
Bo nie ma się co czarować – praca nad elastycznością mięśni i dobrym oddechem to znakomita równowaga dla „dupogodzin” spędzonych na ćwiczeniu i komponowaniu. Skoro więc przy Stingu jesteśmy: twierdzi on, że codzienna praktyka jogi pozwoliła mu przedłużyć karierę o jakieś dziesięć – dwadzieścia lat. Biorąc pod uwagę, że ma ich obecnie 65 i trzyma się wciąż doskonale – wierzę mu. Wielką fanką jogi jest też piosenkarka Sheryl Crow. Jeżeli przypadkowo – tak jak wielki jazzowy muzyk, Jaco Pastorius – nie kochasz sportu tak bardzo, że dzielisz czas tylko między kosza, pływanie i granie to (wzorem zachodnich akademii muzycznych) może warto wprowadzić jogę do codziennej praktyki?
Dla tych, którym niekoniecznie po drodze ze wschodnią duchowością, znakomitą alternatywę dla jogi stanowi pilates – stworzony przez faceta dla facetów, a dopiero potem zawłaszczony przez babeczki z Seksu w Wielkim Mieście. Doskonale świadomość ciała i oddechu rozwija metoda Feldenkreisa, wykorzystywana przez wielu światowej klasy tancerzy i muzyków.
Zamień ćwiczenie w rytuał
Bo dla wielu muzyków codzienne ćwiczenie jest rutyną, ale dla niewielu – prawdziwym rytuałem. Nie jest tajemnicą, że wszyscy wielcy w pewnym okresie swojego życia dzielili czas tylko między jedzenie, okazjonalny sen i praktykę na instrumencie. Znany z tego był jazzowy saksofonista Coltrane. Robili tak Charlie Parker i wspomniany Pastorius. Podczas swoich studiów na Harvardzie, gitarzysta Tom Morello z Rage Against the Machine ćwiczył około 8 godzin dziennie. Wspaniałym zwieńczeniem tej listy jest Jimi Hendrix, który nawet jajecznicę smażył z gitarą zawieszoną na szyi.
Jednak mało kto z nich zamienił tę obsesję w prawdziwy rytuał i uwielbienie dla muzyki, tak jak wirtuoz wiolonczeli Pablo Casals. Dzień zaczynał od porannego spaceru i śniadania, a potem natychmiast siadał i grał na fortepianie jedną suitę Bacha. W każdy dzień tygodnia oprócz niedzieli, od poniedziałku do soboty grał inną. Według relacji jego żony robił tak codziennie, niemal do dnia swojej śmierci w wieku 96 lat.
Jesteśmy tym, co powtarzamy. Doskonałość nie jest jednorazowym aktem, lecz nawykiem.
Arystoteles
A jeśli chcesz nabrać samych dobrych nawyków, może warto wybrać się na konferencję branży muzycznej, Tak Brzmi Miasto, którą współorganizuję?
Sting ze słuchawkami na uszach? To tłumaczyłoby ubytek słuchu.
Bardzo ciekawie opisane. Tylko jak wdrożyć rytuał u siebie, kiedy każdy dzień jest inny (w domyśle szybszy) od poprzedniego i czasem pierwsza kawa wypada po południu?
Dobre pytanie, sam pracuję nad rozwiązaniem tego problemu. Było to zdecydowanie łatwiejsze w „wolniejszym” świecie – bez migających ekranów smartfonów i atakujących zewsząd informacji.
Dobrą metodą na początek jest poszukanie jakiegoś szkodliwego, marnującego czas nawyku (na przykład rozpoczynania dnia od sprawdzenia FB, albo prywatnej skrzynki pocztowej) i zastąpienie uwolnionego w ten sposób czasu pozytywnym (rytuałem).
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!