„Oni dobrze wiedzą jak” to cykl, w którym będę prezentował kulisy pracy zespołów, które oprócz świetnej muzyki mają zawodowy pomysł na siebie. SALK to historia „od przedszkola do Opola” i progów kontraktu płytowego. To także zespół, od którego każdy spec od marketingu mógłby nauczyć się wiele, jak prowadzić fanpejdż i social media. Zapraszam do indiowego świata pierogów, falafli, europalet i kotów mówiących głosem z syntezatora Ivona. SALK tworzą: Marcela, Kamil, Michał i Mateusz.
Władek: Wsiadacie do windy z dyrektorem wymarzonej wytwórni i macie 30 sekund na to, żeby sprzedać mu SALK. Czas start!
Marcela: Uuuuuu, ale trudne pytanie. Pewnie nie puszczalibyśmy mu muzyki tylko zaprosili na falafle. Jestem kobietą, więc Wam to zostawię, bo w 30 sekundach się nie zmieszczę (śmiech).
Michał: SALK to jest trzech muzyków i jeden poeta. I ta trójka muzyków robi muzykę, którą zawsze chcieli robić (praktycznie „od małego”). Znają się długo i przyjaźnią. A poeta pisze do tego takie teksty, o jakich zawsze marzyliśmy. I to jest szczera, a jednocześnie świeża muzyka – mówiąc brzydko – „na czasie”.
Kamil: Myślę, że po tym nasz wymarzony wydawca by nas olał.
To może Wam trochę pomogę: Islandia, smutne piosenki, ryby, koty, świecące bombki, europalety, pierogi i kraciaste koszule. Czy coś pominąłem?
Kamil: Tak, to jest kręgosłup SALKa. Wszystkie kręgi.
Marcela: Tak, salkowe kalambury. (śmiech)
Ile działacie jako zespół?
Michał: Włącznie z przygotowaniami do dyplomu Marceli (gdzie wszystko się zaczęło) niecały rok. Marcela: Pierwszy koncert był w grudniu. A właściwie w październiku – ten dyplomowy.
Ile powstawał materiał, zanim „rynek” go usłyszał?
Michał: Zaczęło się dawno temu, ale większość materiału powstała półtora roku wcześniej. Tyle było intensywnej pracy, kiedy siedzieliśmy u mnie czy Marceli na chacie i kleiliśmy pierwsze zalążki aranżacji i produkcji. A prawda jest taka, że znamy się od bardzo dawna i cały czas mieliśmy z tyłu głowy, żeby ten zespół zrobić.
W zespole jest Kamil, poeta – czy traktujecie go jako pełnoprawnego członka zespołu?
Kamil: Półprawnego 🙂 Marcela: Zdecydowanie pełnoprawnego. Ratuje nas w pisaniu tekstów. Bez Kamila nie odpaliłoby to tak szybko, jak odpaliło.
Bo patrząc na Was, widzę nie tylko zespół, ale i pełen „zespół kreatywny”. Jest poeta, ale też graficzka, z którą współpracujecie i w ogóle cała grupa ludzi, która dba o to żeby wszystko, co związane z Salkiem było spójne. Sklejając obraz z dźwiękiem i warstwą tekstową.
Kamil: Zależy nam na tym, żeby to było spójne, więc dobieramy ludzi, którzy podzielają naszą wizję. Znamy ich dobrze – to grupa naszych przyjaciół, więc mamy ogromny komfort wspólnej pracy.
Mateusz: Staramy się, żeby wszystko było jak najbardziej spójne – zaczynając już od warstwy wizualnej, nad którą pracuje Dorotka Tylka, nasza serdeczna przyjaciółka- autorka wizualek, ryby i współautorka teledysku, który ujrzy światło dzienne jeszcze w tym roku.
No właśnie – ryba z teledysku stała się Waszym symbolem, logo, stałym elementem wizualnym.
Michał: Tak, cały czas ten motyw głębinowy eksploatujemy.

A skąd się wzięła Matronika?
Ten utwór hulał gdzieś po dropboxach znacznie wcześniej i czuliśmy, że to taka zespołowa „petarda”. No i w pewnym momencie powstał tekst, a w nim znalazła się Matronika. Słowo sami wymyśliliśmy, inspirując się głębinową rybą o nazwie matronica. No i okazało się – zupełnie naturalnie – że ten utwór z rybą „wypłynął” jako pierwszy.
Macie managera?
Michał: Kamil jest naszym managerem. Kamil: Na tym etapie mogliśmy sobie na to pozwolić. Większość czasu spędzało się na pisaniu, wymyślaniu tego wszystkiego, próbach, a koncerty były sprawą, którą sami musieliśmy ogarnąć.
Lubisz to? Czy postawili Cię „na bramce”?
Kamil: Stało się to naturalnie. Zespół założyliśmy we czwórkę i od samego startu robimy to razem i role się jakoś wyklarowały. Na dłuższą metę to się na pewno zmieni.
Skoro dochodzimy do tego wątku – to gdzie chcecie w przyszłości być jako zespół?
Pytasz o wytwórnię?
Możecie odpowiedzieć filozoficznie.
Marcela: U siebie. Chcemy robić to tak, jak czujemy. Michał: Nie widzimy siebie jako supergwiazd, ale jako zespół który ma mniej, ale bardzo zaangażowanych i wiernych fanów.
W takim razie powiedzcie – co trzeba zrobić, żeby być zespołem działającym od roku i wylądować w Opolu, na debiutach?
Michał: Ten zespół to suma naszych doświadczeń, to w nas bardzo długo dojrzewało. I grając na przestrzeni lat w różnych składach wiemy, że jeszcze w 2012 roku by to nie odpaliło tak jak dziś. Mimo to, nie łudziliśmy się szczególnie, że komisji w Opolu spodoba się nasze granie. No ale tak się złożyło, że znajdziemy się na tych Debiutach. Było to dla nas naprawdę duże i pozytywne zaskoczenie!
Marcela: Mieliśmy obawy PRowe – SALK na Opolu. Ale okazuje się, że możemy mieć swoje wizuale, sami się ubrać i zagrać jeszcze swoje piosenki…
I to w dobrym towarzystwie.
Marcela: Dokładnie, w doborowym towarzystwie. Michał: mamy poczucie, że jest to jakiś krok milowy w polskiej piosence i fajnie, że możemy być tego częścią. Mateusz: Off zaczyna wychodzić coraz bardziej „na wierzch”. Chcemy trzymać się z tymi zespołami razem.
A Sofar Sounds?
Michał: Na Sofara trafiłem przez zupełny przypadek i było to z mojej strony mocno bezczelne. Bo był jeden Sofar, który mi się nie do końca podobał, a poznałem właśnie szefową, która pyta: „jak tam”? A ja mówię, że dziś nie do końca, ale moglibyśmy Ci tu zagrać z zespołem. No i podrzuciłem materiał, który się bardzo spodobał i zaprosili nas. Kiedyś myślałem, że trzeba mieć miliard znajomości, a tak naprawdę czasami wystarczy powiedzieć komuś „cześć”, wysłać mu piosenki i jest. Tak samo z koncertami – nie mieliśmy żadnej EPki, tylko utwory live i wystarczyło grzecznie zadzwonić do klubu.
Bo to działa jak w bajce: miłość musi być prawdziwa, a muzyka dobra.
Michał: Tak. Po prostu trafiamy na ludzi, którzy czują tą wrażliwość i dzięki nim pewne rzeczy się dobrze załatwia. Materiał broni się jakoś i jest w tej muzyce coś, co ich rusza.
Marcela: Ja w to do końca nie mogę uwierzyć.
Mateusz: No to jest niesamowite. Zaczęliśmy tworzyć na poważniej od października, a tu nagle buch: jedna sytuacja, druga, trzecia.
Wiążecie to z trendem na „nową muzykę”? Że dobrze wpisaliście się we współczesność?
Mateusz: Na pewno nie było to wykalkulowane. Wszyscy jesteśmy wielkimi fanami „nowej muzyki” i gdzieś ona w nas się bardzo mocno zakorzeniła. Cały czas rozwijamy się, poszukujemy. I to była korelacja- wyniknęło mimochodem, że materiał ma taką, a nie inną formę. Michał: jesteśmy po prostu przyjaciółmi – ludźmi, którzy nie traktują zespołu „sidemańsko”, tylko są totalnie w tym.
Kamil: Trzeba znać swoją przestrzeń i ją pielęgnować, a nie rzucać się tam, gdzie Cię nie ma. I wtedy dopiero otwierają się inne przestrzenie.
A gdzie chcecie być „biznesowo”? Wierzycie w SALK jako sposób na utrzymanie?
Mateusz: Byłoby fajnie, ale to nie jest nasz priorytet. Tych piosenek nie piszemy pod to, żeby na nich zarobić – co zresztą dobrze słychać. Zdecydowanie nie myśleliśmy o tym projekcie jako czymś, co pozwoli nam napełnić portfele. Zawsze miał być to projekt artystyczny.
Marcela: Robimy masę innych rzeczy na boku, żeby utrzymać zespół.

Kupując zespół, kupuje się trochę cały świat. To jak gracie, jak się ubieracie (nie przebieracie!). I patrząc na Was , to wy serwujecie ludziom trochę taką „sztukę kompletną”. Macie i wizualizacje i konsekwentny look, pochodzicie wszyscy z podobnego świata. Jest do tego muza, są teksty, jest temat tych kotów, świecących bombek i pierogów. Czy to jest intuicja czy szerszy plan?
Mateusz: Tak jak wcześniej mówiliśmy, z jednej strony to jest muzyka, której chcielibyśmy słuchać sami. Z drugiej, sam marzę o tym, żeby wchodząc na Facebooka czy inne media społecznościowe zobaczyć, że ktoś skomentował nowy post Salka. Bo widząc to, co robi Kamil na naszej tablicy najczęściej sam konam. Salwy śmiechu. Bo to Kamil redaguje wszystko, co związane z Salkiem.
Kamil: Jeszcze przed wymyśleniem nazwy wyobrażałem to sobie tak, że musi być jakaś konwencja i ta konwencja nie może być wymyślona, tylko musi być wyniesiona z nas. Wziąłem więc te elementy, które są dla nas charakterystyczne, te elementy którymi się sami najczęściej dzielimy z ludźmi. I czujemy się z tym naturalnie.
Mateusz: To są te same rzeczy, które usłyszałby człowiek, spędziwszy z nami dajmy na to osiem godzin jakiegoś sążnego wieczoru.
No ciekawe rzeczy dzieją się u Was na fejsie. Może tych fanów nie są jeszcze tysiące, ale mierząc sukces jakością interakcji i kreowanym przez Was zaangażowaniem, to mogą Wam pozazdrościć zespoły mające ich 10 razy więcej. I może jest tak dlatego, że „social media specialists”, klepiący w klawiaturę dla niektórych zespołów nie mają do dyspozycji tej siły, jaka wynika z Waszej autentyczności. Wy nie musicie nic dorabiać i fabrykować. Łapiecie takich samych ludzi jak Wy.
Kamil: Bo nie mamy potrzeby łapać wszystkich. Nie sponsorujemy postów, nie wykupujemy reklam bo widzimy, że ludzie lgną do nas i do tego, co do nich piszemy. Wiemy dobrze, że nie ma sensu zapychać fanpejdża osobami, które tak naprawdę nie są nim zainteresowane. Będą tylko zajmować miejsce innym ludziom. A jak ludzie będą zainteresowani, sami klikną.
I to jest świetna kontra do firm, które uczą obecnie muzyków „tajników reklamy na Facebooku”. Reklamy w stylu „Nie skończył nawet zawodówki, a przyciąga miliony fanów”.
(śmiech) Dokładnie! Poznał tajemną metodę i koledzy mu zazdroszczą!
Bo to jest jedna ważna rzecz – różnica między akwizycją, a dialogiem. Jeżeli ktoś naprawdę szuka informacji, to reklama jest OK. I wy jesteście tego znakomitym przykładem.
Zamykając wywiad, jak sądzicie, w którą stronę idzie obecnie rynek muzyczny?
Marcela: Jeżeli chodzi o Polskę sądzę, że to trochę się poprawia. Od jakiegoś czasu, dzieje się nieźle. Smak i gust muzyczny wzrastają.
Tylko gust?
Mateusz: Na pewno rośnie też dostęp do narzędzi. Jest tyle dostępnych narzędzi i aplikacji, które pozwalają ludziom w łatwy sposób tworzyć muzykę, dajmy na to. I robić to często na niezłym poziomie. Dzięki temu, na rynku zaczyna dziać się więcej nieudawanych rzeczy. Nie musimy już zanurzać się w świat syntezy, ale za pomocą stosunkowo prostych i dostępnych środków – tą naszą wrażliwość wyrzucić. I mam wrażenie , że dużo takich kapel powstaje i jest docenionych. Dając szczerość przekazu i autentyczność. Powstaje kupa kapel, które mają „to coś”, co ludzi przyciąga.
Mam wrażenie, że ludzie z jednej strony są przejedzeni dziadostwem i tandetą, która nas zalewa dookoła, a z drugiej strony męczy ich ta wirtuozerka, która czasami bywa sztuką dla sztuki. I mają potrzebę – i bardzo łatwy dostęp – do nowej muzy. Dzięki temu nowa muzyka ma się w Polsce coraz lepiej.
Sądzę, że Ci ludzie zawsze tam byli, tylko, że było mnóstwo pośredników, którzy nie przepuszczali pewnych rzeczy. I to, że mamy internet i nowe media zlikwidowało te bariery. Jak napisał Seth Godin w swojej książce „We are all weird” dopiero teraz ludzie, którzy zawsze gdzieś tam byli outsiderami mogą łączyć się w grupy i wynosić bandy na piedestał. Wytwórnie zawsze uważały małe rynki za kiepskie rynki. A tam są przecież grupy oddanych fanów. I dzięki temu teraz zespoły indie są jak piwa z lokalnych browarów, które nagle wylądowały na półkach w supermarkecie. Także ja wierzę w ludzi – oni zawsze tam byli, ale byli ignorowani.
Marcela: To racja, zespoły mają teraz możliwość wypłynięcia. Michał: Rzeczywiście, teraz jest czas indie – czy masz wykształcenie muzyczne czy nie, najważniejszy jest pomysł na granie i „szczerka”. A to, że ktoś dobrze gra, to tak jak to że myje zęby – oczywista oczywistość.
I może kiedy ludzie zaczną grać na nowo koncerty w domach – co się już trochę dzieje – to znowu granie na instrumentach stanie się hype’owe, a nie hermetyczne, jak dziś. Bo jak masz talent, narzędzia, potrafisz grać ze znajomymi – to zakładasz zespół. Tak przecież powstały wielkie bandy. A minione lata trochę to zabiły – to muzykowanie przyjaciół. Więc jakie macie przesłanie dla zespołów, które są podobne do Was?
SALK: To truizmy, ale: grajcie swoje. Działajcie krok po kroku. Nigdzie się nie spieszcie. Jedzcie dużo pierogów. Bądźcie blisko ludzi, bo nie będziecie mieli punktu odniesienia. Znajdźcie swoją broszkę i wzmacniajcie to, co w Was dobre.
I zatrudnijcie poetę!
*Rozmawialiśmy w klimatycznym kinoteatrze Wrzos w starym, krakowskim Podgórzu. Foto tytułowe wpisu: Ania Pietrzyk.