Według statystyk zliczanych przez specjalną aplikację, wczoraj sięgnąłem po mój smartfon 52 razy w ciągu 24 godzin.
To i tak mniej, niż przeciętne dla statystycznego użytkownika 85.
To i tak o wiele za dużo, zwłaszcza, że:
- większość moich aplikacji jest zablokowana między 22:00 a 9:00, tak, aby nie korzystać z telefonu przed snem i zaraz po przebudzeniu;
- mam wyłączone wszystkie powiadomienia z wyjątkiem tych o SMS i rozmowach telefonicznych;
- dawno usunąłem z telefonu aplikacje społecznościowe, zostawiając tylko Messengera;
- korzystam z telefonu do czytania e-booków, więc część aktywacji była po prostu czytaniem książek;
- podczas ćwiczenia chwilowo korzystam z metronomu na smartfonie, więc telefon zliczał także produktywny czas;
Rośnie społeczna świadomość tego, jak uzależnienie od technologii, wykreowane przez dehumanizujące modele biznesowe rodem z Doliny Krzemowej zamieniło nas z ludzi w zmonetyzowanych „użytkowników”, a z użytkowników w produkty. Mechanizmy wykorzystujące powiadomienia, lajki, chmurki, serduszka nie tylko uzależniają nas od zastrzyków dopaminy, ale i kreują nasz sposób widzenia świata, podsuwając nam za pomocą algorytmów jeszcze więcej teorii i wiadomości, zamykających naszą światopoglądową bańkę.
Co trzymam w kieszeni?
Jeden z „sygnalistów” („whistleblowerów”), walczących o zatrzymanie szkodliwych transformacji, przez które stajemy się niewolnikami biznesowych algorytmów z Doliny Krzemowej nazwał smartfona „jednorękim bandytą”, którego każdy dobrowolnie nosi w kieszeni. Pytanie, co mają na nadgarstku ci, którzy smartfona uzupełniają o pozwalającego być „wiecznie na bieżąco” smartwatcha?
Jeżeli przeciętny użytkownik smartfona (głównie na skutek sprytnych uzależniających technik, które wykorzystują twórcy aplikacji) jest od niego uzależniony (w sposób, który ma wiele wspólnego z narkotykowym głodem) to jak nowa technologia, która ma pozornie pomagać, może rujnować życie nowego pokolenia muzyków? Jak niebezpieczne może być patrzenie na świat przez cyfrowe okulary dla branży, w której tak wielu z nas, ciągnących na scenę, to osobowości o mniejszym lub większym odchyleniu narcystycznym, już teraz borykające się ze zwiększoną potrzebą zewnętrznej akceptacji?
Czy wszyscy jesteśmy tylko bandą lajkowych ćpunów, czerpiących poczucie własnej wartości ze statystyk i interakcji w social media?
Panie władzo, nie wiem jak to się tu znalazło!
O uzależnieniu behawioralnym, jakie powoduje nieprzemyślane korzystanie ze smartfona i mediów społecznościowych powstają kolejne i kolejne książki. Jednym z ciekawszych dla artystów, poruszanych w nich wątków jest odniesienie do mechanizmów znanych z gier hazardowych. Za każdym razem, kiedy wrzucamy do sieci filmik, teledysk czy nowy utwór, tak naprawdę zawieramy zakład: uprawiamy hazard. Podświadomie czekamy na interakcje, a – jak zbadali to psycholodzy – brak pozytywnych informacji zwrotnych powoduje uczucie niepokoju.
Będą więc lajki czy nie?
Siłę tego mechanizmu i ciągłego sprawdzania powiadomień poznał każdy, któremu zdarzyło się choć raz usunąć posta, który nie zebrał wystarczającej ilości reakcji. Wie o tym każdy, kto znalazł czas na internetowe dyskusje, a w tym czasie nie wysłał ważnego maila, albo nie zapłacił rachunków na czas.
To jasne, że większości z nas ciężko byłoby funkcjonować zawodowo w pełnym odłączeniu od internetu zwłaszcza, że w związku z pandemią muzyka jeszcze bardziej przenosi się do sieci. Jednak sądzę, że właśnie dlatego, że w internecie będzie nas coraz więcej, naszym obowiązkiem jest pogłębianie świadomości, jak bardzo narażoną na uzależnienie i cyfrową dehumanizację grupą zawodową jesteśmy. I w jaki sposób przeniesienie do sieci i siedzenie w domu będzie wpływać na naszą zawodową produktywność. Bo korelacja między nimi jest większa, niż można by się spodziewać.
Czy w dobie cyfrowej dystrakcji Mozart skomponowałby swoje 626 utworów? Czy gdyby na Bacha czyhały uzależniające, opracowane przez behawiorystów algorytmy, jego katalog liczyłby 1500 dzieł? Kim dziś bylibyśmy jako ludzie i twórcy, gdyby wokół nie było internetu?
Zadawajmy te pytania coraz częściej, są tego warte.
A na razie, jeśli nawet nie wszyscy chcemy zostać „cyfrowymi minimalistami”, korzystającymi z życia w bardziej dla nas zdrowy, analogowy sposób postawmy na:
- Więcej świadomości, że oglądanie filmików na Youtube i wszelkie internetowe „zamienniki” to nie ćwiczenie.
- Więcej telefonów, mniej czatów i przesyłania linków.
- Więcej pracy i ćwiczenia w pełnym odłączeniu od sieci.
- Więcej korzystania z urządzeń elektronicznych tylko do pracy zawodowej.
- Więcej liczenia, ile życia spędziliśmy w wirtualnej rzeczywistości – statystyki mogą być miażdżące – i zwykle nie są dla nas zdrowe.
P.S. wpis zainspirowany książką Cyfrowy Minimalizm – którą polecam gorąco!
Cześć Władku,
dzięki za ten wpis. Patrząc na to co się dzieje, świat nie zmierza w stronę decyfryzacji, a wręcz dehumanizacji i całkowitego oddania ludzi w ręce technologii. Czytając teksty apologetów web 3.0, metaverse’u i nowego porządku technologicznego, zauważam, że mają oni skłonność do mówieniu o „cyfrowym bogu”, o technologii opartej na „świętej matematyce i nieomylnych algorytmach”. Wielu ludzi określa się jako ateiści, odchodzą od Boga, ale nie widzą, że mają innego boga „technologię” i „naukę”. Martwiące jest też to, że to bóg bez miłości i miłosierdzia. Technologia może rozwiązywać problemy, jednak nie zbawi ludzkości, bo ludzkość zaczyna się w sercu każdego człowieka. Ale przy tym trzeba pamiętać, że następuje kolejny technologiczny zwrot, idzie coś nowego i coś potężnego. Myślę, że dla artystów to dobry moment, żeby – świadomie wykorzystując – korzystać z narzędzi, które pomogą wypłynąć na ten nowy ocean… nie dając się zarazem mu pochłonąć 🙂 Rozumu i roztropności życząc, pozdrawiam 🙂
Dziękuję za komentarz, Tomek. Wiele z tego, co piszesz, ma sens. Jednak wiele aktualnych badań mówi, że tak głębokie zanurzenie w sieć jest szkodliwe dla człowieka na wielu poziomach. Nie wiadomo jeszcze, o co do końca chodzi w hajpie na NFT i Web 3.0 ale stawiam, że skorzystają na tym przede wszystkim twórcy tych rozwiązań – bo na pewno nie psychologia człowieka i ekologia.
Także ja ciągle jestem sceptykiem i zwolennikiem odłączenia, albo inaczej – oświeconego korzystania z sieci. Z Internetem jest jak z obchodzeniem się z bronią – musisz zawsze założyć, że jest naładowana, bo przy chwili nieuwagi strzelasz sobie w to, co najbardziej w Tobie ludzkie.