Rozgłos
Niezwykle popularna, XIX-wieczna aktorka teatralna, Sarah Bernhardt, uważana jest za pierwszą prawdziwą celebrytkę w historii.
Obok doskonałego opanowania scenicznej sztuki, znakomicie potrafiła zarządzać uwagą publiczności i mediów. Robiła to w mistrzowski sposób, który większość nam współczesnych celebrytów stawia w pozycji amatora. Zaprzyjaźniała się z fotografami i aranżowała sesje, na których dla rozgłosu udawała na przykład, że sypia w trumnie. Pierwszy, komercyjny lot balonem nad Paryżem ekskluzywnie relacjonowała dla prasy z perspektywy… swojego siedzenia. Pokochana przez krytyków – za głośne role w najgłośniejszych sztukach owego czasu – i przez publiczność – za ciągłe skandale, obalanie kulturowego tabu i stereotypów urody (była bardzo szczupła, co w owym czasie uchodziło za skrajnie nieatrakcyjną u kobiety cechę – i ku oburzeniu podkreślała to, nosząc z dumą obcisłe stroje i przezwisko „skeleton Sarah”), w sojuszu z dziennikarzami zręcznie zarządzała ówczesną, masową wyobraźnią. Na jej światowe tournee ciągnęły rzesze filisterskich wyznawców, zainteresowanych jej aktorstwem nie mniej lub więcej niż faktem, że trzymała w domu potężną kolekcję egzotycznych, domowych zwierząt.
Nawet długo po szczycie kariery, w jej iście królewskim pogrzebie w 1923 roku wzięło udział ponad 30 000 ludzi: nieprzebrany tłum, który rzeką płynął przez ulice Paryża.
W stronę ciszy
Kiedy mała Sara miała pięć lat, w dalekiej i jeszcze dość odizolowanej od reszty świata Japonii jako osiemdziesięcio-dziewięciolatek umierał właśnie Katsushika Hokusai, malarz i twórca drzeworytów – i prawie dotrzymał złożonej obietnicy.
W wieku siedmdziesięciu pięciu lat pisał: – Wszystko, co stworzyłem przed siedemdziesiątką, nie jest warte uwagi. W wieku siedemdziesięciu trzech lat dowiedziałem się trochę o prawdziwej strukturze przyrody, o zwierzętach, roślinach, drzewach, ptakach, rybach i owadach. W rezultacie, mając osiemdziesiąt lat, poczynię jeszcze większe postępy. Mając dziewięćdziesiąt lat przeniknę tajemnicę rzeczy; w wieku stu lat z pewnością osiągnę cudowny etap; a kiedy będę miał sto dziesięć lat, wszystko, co zrobię, czy to kropka, czy linia, będzie żyło. Błagam tych, którzy będą żyć tak długo, jak ja, aby zobaczyli, czy dotrzymuję słowa.
Zostawił po sobie znacznie więcej, niż tylko najbardziej znaną serię drzeworytów ukazujących trzydzieści sześć widoków tej samej góry – Fudżi. Szacuje się, że podczas swojego niezwykle długiego życia wykonał 30 000 prac. On także był mistrzem promocji, choć wybierał mniej głośne narzędzia – sporządzał plakaty reklamujące swoje wystawy, malował miotłą 180-metrowe obrazy, w szalonych improwizacjach wrzucał przed szogunami na płótno umazane fioletową farbą koguty, które rozbiegały się zaraz, tworząc wzory przypominające fale na rzece.
Choć do połowy życia radził sobie doskonale, to seria różnych tragicznych, osobistych zdarzeń załamała jego karierę – ale nie wolę tworzenia. Potem, rysunki sprzedawał już nawet na ulicy. Podobno okoliczne dzieci lubiły bawić się w gonienie charakterystycznego starca z rozwianą brodą, który opędzał się od nich kijem. Jednak im był starszy, tym bardziej zamiast używać jednego ze stu dwudziestu swoich pseudonimów, coraz częściej podpisywał się na swoich pracach „pędzel Hokusai”. Jego coraz głośniejszą ambicją było rozpłynąć się i zamienić w narzędzie, którym nanosił kolory na drewno.
Wkrótce zmarł i został pochowany przy świątyni w Edo, a na jego nagrobku wyryto imię, które można przetłumaczyć „Staruszek, który oszalał na punkcie malowania”.
Podobno jego ostatnie słowa brzmiały: „Gdyby niebiosa podarowały mi chociaż dziesięć… albo chociaż pięć dodatkowych lat życia, zostałbym prawdziwym artystą”.
W tym samym czasie, wypełnione farbą kanaliki w drewnie zataczały coraz większe koła. Drzeworyty zbzikowanego na punkcie malowania staruszka zainspirowały rodzący się w ojczyźnie Bernhardt impresjonizm. Sam Claude Debussy nie wyobrażał sobie w pewnym momencie okładki ilustrującej jego dzieła inaczej, niż przez pryzmat sztuki Hokusai.
Ciszy przełamywanie
Musiały jednak minąć lata, zanim dawne Edo zaczęło coraz dumniej nosić nazwę Tokio. Niegdyś odizolowani od świata wyspiarze wymarzyli sobie imperium, nad którym nigdy nie zachodzi czerwone słońce. Od triumfów morskiej techniki pod Cuszimą, przez krzyki dzieci i kobiet Nankinu biegło szybkie 40 lat, podczas których pędzel zamieniono na charakterystyczny miecz, shin-gunto.
Jednak kres imperium nadszedł szybciej niż się spodziewano. W 1945 roku pod tym samym Tokio, które kiedyś nosiło nazwę Edo, w jednym z wydrążonych wokół miasta podziemnych bunkrów siedziała grupa dzieci przebranych w mundury (bo choć mundurów było jeszcze sporo, to brakowało już mężczyzn) i oczekiwała na amerykańską inwazję (która nigdy nie nadeszła, bo nad Japonią rozbłysły na krótko dwa słońca innego koloru). Oprócz broni, w ziemiance do dyspozycji nieletnich bojowników znajdował się iście nie-wojenny sprzęt – fonograf ze spreparowaną ręcznie, bambusową (!) igłą. I w tych właśnie przedapokaliptycznych warunkach rozległ się głos francuskiej śpiewaczki Lucienne Boyer, śpiewającej hit “Parlez-Moi d’Amour”. Zaznajomiony dotąd wyłącznie z tradycyjną, japońską muzyką, 14-letni żołnierz Toru Takemitsu odebrał to nagranie jako jako „ogromny szok i narodziny własnej, muzycznej świadomości”. Ufortyfikowana ziemianka, przygotowana na potrzeby obrony przed inwazją, która nigdy nie nastąpiła, stała się kolebką muzycznej kariery, która stworzyła najgłośniejszego kompozytora Japonii.
Bambusowa igła zastąpiła miecz. A bambusową igłę – zastąpił wkrótce ołówek (koniecznie z gumką).
Już dwa lata później, jako szesnastolatek, młody Takemitsu postanowił, że komponowaniu poświęci swoje zawodowe życie. I pomimo, że na początku 1948 roku krótko studiował u innego kompozytora, Yasuji Kiyose, to przez resztę kariery pozostał w gruncie rzeczy samoukiem. Jak wspominał później: Zacząłem pisać dźwięki przyciągnięty przez muzykę samą w sobie. Bycie w muzyce stworzyło dla mnie rację bytu. Tuż po wojnie, muzyka była jedyną rzeczą. Wybranie bycia w niej ukształtowało moją tożsamość.
Toru zadebiutował w wieku 20 lat. Po wojnie, ciągle pod wpływem amerykańskiej i europejskiej muzyki (od jazzu po Debussy, a nawet Schonberga), utrzymywał kontakt nauczycielami europejskiej awangardy, takimi jak Messaien, Nono czy Stockhausen. Współpracował z Akiro Kurosawą, co zaowocowało kilkoma soundtrackami i skomponował muzykę do prawie 90 innych filmów, współtworząc brzmienie powojennego, japońskiego kina. Paradoksalnie, na nowo docenił własną tradycję dopiero pod wpływem zachodniego kompozytora Johna Cage’a. Oprócz muzyki, Takemitsu, dzięki zainteresowaniu innymi formami sztuki (takimi jak malarstwo, teatr czy poezja) zdobył sporą wiedzę kulturową i filozoficzną. Dzięki temu, w muzyce w unikalny sposób zmieszał Daleki Wschód z Zachodem. I choć daleko mu było do muzycznego snoba, bo na licznych cocktail-party, podczas których uwielbiał przyjmować innych artystów, siadywał do pianina grając na nim Beatlesów, to jeszcze raz odezwał się w nim pędzel Hokusai:
Lubię niektóre ze swoich kompozycji, ale nigdy nie byłem tak naprawdę usatysfakcjonowany moją muzyką. Uważam się ciągle za studenta – mówił Takemitsu w jednym z wywiadów.
Tuż przed podjęciem kompozytorskiej pracy, zawsze temperował ołówek i grał na fortepianie kompletną Pasję według św. Mateusza – którą uważał za niedoścignione, muzyczne dzieło.
Muzyka spływa przez mój ołówek. Zwykle oczywiście zaraz gumkuję nuty, używając gumki. Muzyka powinna być zmysłowa – pewna muzyczna wiedza i technika są bardzo ważne, ale lubię być bardziej jak medium, przekaźnik. Nie lubię używać słowa niebiosa, ale może jakieś głosy stamtąd mi pomagają.
Wierzę, że ciągle jestem na drodze do bycia dobrym, albo świetnym kompozytorem. Chciałbym być świetny, ale pogodzę się z tym, jeśli będę tylko dobry.
Muzyka jest albo dźwiękiem, albo ciszą. Tak długo, jak będę żył, będę wybierał dźwięk jako coś, co stawia czoła ciszy. Ten dźwięk powinien być pojedynczą, silną nutą.
Takemitsu zmarł na raka w wieku 65 lat. Poczucie ogólnonarodowej straty w znaczący sposób oddało zachowanie jednego z czołowych komentatorów muzycznych – który łamiąc w publicznej telewizji kulturowe tabu, na wieść o śmierci Takemitsu wybuchnął na wizji długim i niekontrolowanym łkaniem.
A więc, czy bycie w sztuce to ciągła walka o rozgłos czy tylko umiejętność subtelnego przełamywania ciszy?