Zanim coś skomponuję, lubię pospacerować we własnym towarzystwie.

Satie

Był najokropniejszą osobą, jaką znałem – i zarazem, jedyną w swoim rodzaju.

Strawiński o Satie

 

„Jeśli będziesz trwać w swoich próbach zadowolenia wszystkich, przegrasz” – pisze w swojej książce „Wszyscy jesteśmy dziwni. O micie masowości i końcu posłuszeństwa” guru (dobrego) marketingu Seth Godin. I dodaje: „jeśli będziesz mówić do normalnych, tylko rozczarujesz dziwnych”.

 

Kiedy narzędzia marketingu, do pewnego czasu wykorzystywane tylko przez korporacje, wielkie wytwórnie i supergwiazdy, dzięki internetowi stały się dostępne także muzykom na początku drogi, branżę muzyczną opanowała żądza masowości. Pokusa „strzelenia wirala” dotyka wiele nawet początkujących zespołów, a licznik wyświetleń i fanów niekiedy zaczyna przesłaniać liczbę zagranych koncertów i godzin spędzonych na próbach.

Jeśli zaczyna się myśleć, że gdzieś tam, kiedyś, w klimatyzowanym pomieszczeniu oceni Cię grupa fokusowa, a ktoś zdecyduje czy Twoją muzykę warto pokazać masie odbiorców, pojawia się myśl: „czy taki, jaki jestem, wystarczę?” „Czy moja dziwność i ta maniera, które mam nie zrażą do mnie słuchaczy?” „Czy nie jestem zbyt nietypowa, żeby spodobać się wystarczającej ilości fanów?”.

Jednak czemu mają służyć korporacyjne środki, kiedy sama esencja „produktu” – czyli muzyka – korporacyjna od początku nie jest? Co ma dać próba dopasowania się, jeśli dopasowanie to porzucenie tego, co płynie z samego środka?

Każdemu artyście, który staje przed podobnym dylematem, warto przypomnieć przykład twórcy, który fokusom i publiczności się nie kłaniał. Był najdziwniejszym, najbardziej odrażającym, ekscentrycznym, dysfunkcyjnym, niepoddającym się normom i nieszablonowo myślącym typem swoich czasów.

I uszło mu to na sucho.

Aksamitny dżentelmen

„Aksamitny dżentelmen”, minimalista, dadaista, okrzyknięty najbardziej leniwym studentem w historii paryskiego konserwatorium, wynalazł „pop” i muzykę użytkową w czasach hegemonii muzyki klasycznej, a dzięki jednej z serii swoich kompozycji dostarczył soundtracki do prawdopodobnie setek reklam i milionów wind.

Wpłynął mocno na nowojorską szkołę i kompozytorów takich jak John Cage. Inspirował muzycznych minimalistów oraz największych twórców muzyki elektronicznej. Jest uważany za jednego z najważniejszych kompozytorów XX wieku.

A wszystkim, którzy próbują swoich sił w sztuce zostawił przesłanie: czegokolwiek nie zamierzasz w muzyce, nie będziesz bardziej dziwnym artystą niż Erik Satie.

Grasz dla publiczności? On nie.

Jednym z artystycznych konceptów, które wymyślił ten prawdopodobnie najbardziej ekscentryczny kompozytor w historii była muzyka tła: „muzyka meblowa” – czyli coś, co stało się użytkową zapowiedzią gatunków, które słyszymy w supermarketach i windach. Jej najgłośniejszą emanacją był koncert w jednej z paryskich galerii w 1902 roku.

Tuż przed wykonaniem nowej kompozycji, Satie zasłynął przechadzaniem się między widzami, których osobiście błagał, aby… nie słuchali koncertu!

Ubierasz się modnie? On bardziej.

Kompozytor przywiązywał też wielką wagę do swojego wyglądu. Podczas codziennych, wielokilometrowych spacerów jego stałym atrybutem był noszony w celu samoobrony… młotek oraz jedna z ponad stu parasolek, którymi wypełniony był jego pokój. W swoim dzienniku zapisał:

Od długiego czasu prenumeruję magazyn modowy. Noszę białą czapkę, białe rajstopy i białą kamizelkę.

Jednak prawdziwy szczyt „dziwności” osiągnął, kiedy otrzymał bardzo potrzebny mu w tamtym momencie spadek (nie był zbyt zamożnym muzykiem). Zamiast kupić najbardziej niezbędne rzeczy, zamówił siedem drogich, identycznych, uszytych z aksamitnego sztruksu garniturów, które nosił codziennie przez następną dekadę.

Odżywiasz się dziwnie? Nie jesteś z tych pierwszych.

Wege, keto, dieta Dąbrowskiej, dieta Dukana albo nowa „Jadłonomia” otrzymana na urodziny – jeśli chcesz zrzucić wagę albo zdrowo się odżywiać, współczesność oferuje wiele opcji. Z jakiegoś powodu zapomniano jednak o „diecie Satie”. A jest o czym pisać:

Moje jedyne pożywienie składa się z jedzenia, które jest białe: jajek, cukru, rozdrobnionych kości, tłuszczu martwych zwierząt, jagnięciny, soli, kokosów, kurczaka gotowanego na parze, spleśniałych owoców, ryżu, rzepy, kiełbasek w kamforze, drobiu, białego sera i różnych rodzajów oskórowanej ryby. Gotuję moje wino i piję je schłodzone, z sokiem z fuksji. Mam dobry apetyt, ale nigdy nie odzywam się podczas jedzenia w obawie, że się zadławię.

(nie należy jej jednak rekomendować, bo Satiemu niezbyt sprawdziła się w połączeniu z alkoholem, nie zapewniając długowieczności).

Nie masz wykształcenia muzycznego? On zdobył je prawie na emeryturze.

W roku 1900 średnia, oczekiwana długość życia mężczyzny w Europie wynosiła 46 lat. Nie dziwne, że mężczyźni dziś określani jako „w średnim wieku”, ówcześnie byli postrzegani jako już starsi panowie.

Tym bardziej warto wyobrazić sobie reakcję otoczenia, kiedy w młodych latach oceniony jako „bezwartościowy” przez wizytującego paryskie konserwatorium wykładowcę, Satie postanowił zdawać na akademię i skończyć studia muzyczne w wieku 40 lat. Nie trzeba dodawać też, że w młodości uważany za najbardziej leniwego studenta w historii uczelni, tym razem ukończył akademię z jednym z pierwszych wyników – i w ciągu jednego roku.

Planujesz swój dzień?

Znacie te usprawnienia, plagi i mody współczesności? „Zarządzanie sobą w czasie”, GTD, Pomodoro, efektywność, balans życie-praca (jak gdyby praca nie mogła być też życiem, prawda?). Czas to pieniądz, a więc i kursy czasem zarządzania najczęściej płatne. I na to wszystko, cały na biało (bo prenumerował przecież magazyn modowy) wjeżdża Erik Satie, jeszcze bardziej brutalnie niż Benjamin Franklin:

Wstaję o 7:18; jestem zainspirowany od 10:23 do 11:47. Lunch jem o 12:11 i wstaję od stołu o 12:14. Zdrowa przejażdżka na końskim grzbiecie od 13:19 do 14:53. Znów trochę inspiracji od 15:12 do 16:07. Od 16:27 do 18:47 różne zajęcia (szermierka, rozmyślanie, leżenie bez ruchu, wizyty, kontemplacja, gimnastyka, pływanie). Kolacja jest serwowana o 19:16 i zjedzona o 19:20 (…). Do łóżka kładę się regularnie o 22:37. Raz w tygodniu, wstaję o 3:19 (we czwartki).

Sztuka to nie dopasowanie. To pielęgnowanie dziwności.

Marketing masowy mówi: wyróżnij się, ale bądź dopasowany, bo nie sprzedasz. Sztuka mówi: spokojnie, bądź dziwny, ujdzie Ci to na sucho.

A czegokolwiek nie zamierzasz, nie będziesz bardziej dziwnym artystą niż Erik Satie. Poprzeczka ustawiona została naprawdę wysoko. Więc zamiast myśleć o tym, co powie grupa fokusowa uśrednionych słuchaczy lub zamiast jeździć od warsztatu do warsztatu czekając na przyzwolenie na karierę, może warto sprawdzić czy gdzieś tam nie wisi dla Ciebie znoszony cylinderek albo wytarty, aksamitny garnitur.

Pewnie tak jest.

 

Opracowałem na podstawie książek:

Seth Godin, Wszyscy jesteśmy dziwni. O micie masowości i końcu posłuszeństwa.

Mary E. Davis, Satie.

2 Replies to “Wszyscy jesteśmy dziwni (ale nie aż tak!)

  1. Ależ to był typ. Duży szacun dla tego pana 🙂

    A co do balansu praca-życie – jako człowiek, któremu nigdy nie udało się zdobyć pracy, którą naprawdę bym lubił (na graniu nigdy nie zarabiałem wystarczająco dobrze, by wystarczyło na przeżycie), stwierdzam, że jest cholernie ważny.

    • Oj tak 🙂 przykro mi, że Ci się nie udało zdobyć takiej pracy – przyznaję, że w takim przypadku balans jest bardzo ważny. Normalnie, jest tylko ważny 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.